poniedziałek, 7 lutego 2011

" Słynni polscy kierowcy - Sobiesław Zasada "

Sobiesław Zasada i jego kariera na światowych i krajowych trasach rajdowych.

Sobiesław Zasada jest jak dotąd najbardziej utytułowanym polskim kierowcą rajdowym. Trzy tytuły Mistrza Europy mówią same za siebie. Było to w czasach gdy Mistrzostwa Świata w obecnej formie nie istniały. Tytuł Mistrza Europy był więc najważniejszy w sporcie rajdowym. Sukcesy Zasady na przełomie lat 60-tych i 70-tych przyczyniły się do wzrostu popularności rajdów w Polsce. To chyba głównie jemu zawdzięczamy fakt, że rajdy w naszym kraju swoją popularnością znacznie przewyższają wyścigi.
Zasada urodził się 27 stycznia 1930 roku. We wczesnej młodości uprawiał lekką atletykę (3 miejsce w Mistrzostwach Polski w rzucie oszczepem) i tenis stołowy (w 1946 r. tytuł wicemistrza Polski juniorów). Lubił także narty, choć jak później wspominał, nigdy nie był dobrym narciarzem. W wieku 15 lat, po przeprowadzce, wraz z rodzicami, z Dąbrowy Górniczej do Bielsko-Białej, zainteresował się sportem samochodowym. Duży wpływ miał na to kontakt z Marianem Ripperem, który w nowym miejscu zamieszkania Zasady prowadził kursy nauki jazdy. Był on bratem słynnego Jana Rippera i to od niego młody Zasada pobierał pierwsze lekcje jazdy. Po kolejnej przeprowadzce do Krakowa, Zasada zapisał się do klubu „Cracovia”, gdzie nadal uprawiał lekką atletykę i ping-ponga.
Jego pierwszym samochodem był DKW, który później, na początku lat 50-tych, zamienił na BMW 320 i tym samochodem wystartował w lutym 1952 r. w rajdzie Ojców - Kraków. Rajd był krótki, ale trudny z powodu obfitych opadów śniegu, startowało w nim wiele ówczesnych sław takich jak Franciszek Postawka, Kazimierz Osiński czy Mieczysław Sochacki. I właśnie ten rajd zakończył się niespodziewanym zwycięstwem Zasady. Jak stwierdził on później w swojej książce p. t. „Moje rajdy”, od tego sukcesu sport samochodowy stał się dla niego dyscypliną numer jeden. Pilotem p. Sobiesława była jego ówczesna narzeczona - Ewa. W grudniu 1952 Sobiesław i Ewa zostali małżeństwem. Tradycją późniejszych lat stało się, że to właśnie p. Ewa towarzyszyła swemu mężowi na prawym fotelu podczas krajowych rajdów.
Kolejnym samochodem Zasady był BMW 328, kupiony od Tadeusza Tabęckiego, na którym wygrał on wyścig uliczny w Lublinie, pokonując po raz kolejny wiele ówczesnych krajowych sław wyścigów i rajdów.
W styczniu 1953 Zasada złamał nogę podczas jazdy na nartach. Wypadek ten definitywnie przekreślił jego karierę lekkoatletyczną.
Z nie całkiem zaleczoną jeszcze nogą wystartował Zasada w kolejnym wyścigu ulicznym, tym razem w Bielsku. Start ten zakończył się jednak kraksą, z której Zasada tylko dzięki dużemu szczęściu wyszedł bez większych obrażeń.
W roku 1958 zaczął startować Simką Aronde i tym samochodem zaczął odnosić sukcesy na nieco większą skalę.
Za kierownicą Simki w sezonie 1959 Zasada wygrał klasę w Rajdach Dolnośląskim i Wisły, a w następnym roku zdobył tytuł Mistrza Polski w klasie VIII (do 1300 cm3). Również w 1960 r. Zasada wystartował po raz pierwszy w zagranicznej imprezie. Był to Rajd Monte Carlo. Zasada został zgłoszony jako pilot Grzegorza Timoszka, ale już w trakcie imprezy pan Sobiesław przesiadł się na fotel kierowcy, a Timoszek zajął miejsce pilota. Po tym starcie wystartował jeszcze Fiatem 600 D, wraz z Franciszkiem Postawką, w fińskim Rajdzie 1000 Jezior. Te dwa starty zakończyły się odległymi miejscami, ale dały one Zasadzie bardzo ważne doświadczenia i stały się dla niego prawdziwą szkołą jazdy po trasach najsłynniejszych rajdów świata.
Sezon 1961 Zasada rozpoczął jeszcze za kierownicą Simki (7 miejsce w Nizinnym Zimowym Rajdzie Samochodowym), ale wkrótce zastąpił ją BMW 700 i tym wozem wygrał Rajd Dolnośląski, zajął 3 miejsce w Rajdzie Polski (wygrywając klasyfikację krajową) i zwyciężył w Rajdzie Wisły. Sukcesy te przyniosły mu pierwszy tytuł Rajdowego Mistrza Polski w klasyfikacji generalnej. Przypadł mu także tytuł mistrzowski w klasie III-IV (750 cm3).
Rok 1962 pan Sobiesław rozpoczął za kierownicą Morrisa Mini Coopera, wygrywając Rajd Dolnośląski i Rajd Ziemi Lubelskiej, jednak zwycięstwo w Rajdzie Świętokrzyskim odniósł już Fiatem 600 D. W roku następnym wystartował tym samochodem ponownie w Rajdzie Monte Carlo.
W 1963 był trzeci w Rajdzie Polski (ponownie wygrywają krajową klasyfikację). Później było jeszcze zwycięstwo w Rajdzie Wiślańskim i w rezultacie kolejny tytuł Mistrza Polski, tym razem w klasie 850 cm3 kat. I.
W 1964 r. wystartował w Rajdzie Monte Carlo za kierownicą Fiata Abartha 1000. Rajd ten stał się przełomowym momentem jego kariery. Bardzo dobra postawa polskiego kierowcy spowodowała, że zainteresowała się nim austriacka firma Steyr-Puch, która zaoferowała mu posadę kierowcy fabrycznego za kierownicą niepozornego modelu 650 TR. Jeszcze w tym sezonie Zasada zajmuje drugie miejsce w Rajdzie Adriatyku, a potem niespodziewanie wygrywa Rajd Wełtawy i Rajd Polski (pierwsze zwycięstwo w eliminacji Mistrzostw Europy), podczas którego wyprzedził między innymi Erika Carlssona i Pat Moss-Carlsson.
Sezon 1965, po siódmym miejscu w Rajdzie Akropolu, trzecim w Rajdzie Genewskim, drugim w Rajdzie Polski (znów najlepsze miejsce spośród Polaków) i trzecim w Rajdzie Monachium-Wiedeń-Budapeszt, Zasada kończy na trzecim miejscu w klasyfikacji Mistrzostw Europy. Zasada odniósł także zwycięstwo w nie zaliczanym do europejskiego czempionatu, Rajdzie Adriatyku, a na krajowym podwórku w Rajdzie Wisły.
W sezonie 1966 wprowadzono w Rajdowych Mistrzostwach Europy trzy odrębne klasyfikacje dla samochodów grup 1, 2 i 3. W każdej z grup przyznawano oddzielne tytuły mistrzowskie. Steyr-Puch Zasady zaliczany był do grupy 2 - powszechnie uważanej za najsilniej obsadzoną. Zasada zaczął europejską batalię od drugiego miejsca w swojej grupie we włoskim Rajdzie Kwiatów. Później było 7-me miejsce w klasyfikacji generalnej Rajdu Akropolu, 4-te w Rajdach Wełtawy i Niemiec, 3-cie w Rajdzie Polski. Zdobyte punkty wystarczyły do zdobycia tytułu Mistrza Europy w grupie 2. Był to wielki i niespodziewany sukces. Zwycięstwa w Rajdzie Dolnośląskim, polskiej klasyfikacji Rajdu Polski oraz w Rajdzie Wisły dały mu także tytuł Mistrza Polski w klasie B 1.
Rozpoczął się sezon 1967. Firma Steyr-Puch, po osiągniętym sukcesie w roku minionym, wycofała się ze sportu, a Sobiesław Zasada trafił do fabrycznego zespołu Porsche. Kibice zadawali sobie pytanie jak polski kierowca będzie sobie radził po przesiadce z zaledwie 50-konnego Steyra-Pucha na Porsche 911 S grupy 3 o mocy 185 KM. Zasada udowodnił jednak, że jest już kierowcą ze ścisłej europejskiej (czyli światowej) czołówki. Już w pierwszym starcie nowym wozem, zajął 3 miejsce w Rajdzie Niemiec, a potem wygrał w wielkim stylu Rajd Alp Austriackich. Jednak w połowie sezonu stało się jasne, że w gr. 3 praktycznie pewnym już Mistrzem Europy był inny kierowca ekipy Porsche - Vic Elford. Kierownictwo firmy podjęło więc decyzję o „przesadzeniu” Zasady na słabszy model 912 z zadaniem walki o tytuł mistrzowski w gr. 1. Zasada musiał więc od początku zacząć zdobywać punkty w nowej grupie, jednak z powierzonego mu zadania wywiązał się w 100%, odnosząc grupowe zwycięstwa w Rajdzie Genewskim, Wełtawy, Dunaju i Polski. W tym ostatnim niejako „przy okazji” wygrał też klasyfikację generalną. Oczywiście tytuł mistrzowski w gr. 1 też przypadł jemu. W Mistrzostwach Polski Zasada rozpoczął sezon w Lancii HF (5 miejsce w Rajdzie Dolnośląskim). Później jednak kontynuował starty w Porsche 912, zdobywając I miejsce w klasie w Rajdzie Polski i wygrywając Rajdy Wisły i Kraków-Rzeszów. Rezultatem tych sukcesów był kolejny tytuł Mistrza Polski - w klasie B 3, a także Puchar „Motoru” dla najlepszego kierowcy w klasyfikacji generalnej RSMP (tytułów mistrzowskich w „generalce” wówczas nie przyznawano). Pod koniec sezonu odniósł Zasada jeszcze jeden wielki sukces. Było to wspaniałe zwycięstwo w 5000-kilometrowym wyścigu drogowym Gran Premio Standard w Argentynie odniesione za kierownicą Porsche 911. Jego pilotem był Jerzy Dobrzański. Sukcesy te dały mu zwycięstwo w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca roku.
Przez następne 3 sezony Zasada kontynuował współpracę z firmą Porsche.
W roku 1968 przywrócono znów jedną, wspólną dla wszystkich klasyfikację Mistrzostw Europy. Zasada startując modelem 911 rozpoczął sezon od Rajdu Monte Carlo i po II etapie zajmował ósme miejsce z szansami poprawienia tej lokaty. Wtedy jednak nadeszła do Monte Carlo wiadomość o śmierci ojca p. Sobiesława, po której polski kierowca postanowił wycofać się z rajdu. W kolejnych startach zajął on trzykrotnie drugie miejsca w Rajdach NRD, Niemiec i Akropolu, kończąc sezon z tytułem Wicemistrza Europy. W tym też roku zajął 4 miejsce w maratonie Londyn-Sydney. Na krajowych trasach sezon przyniósł Zasadzie, po sukcesach w Rajdzie 1000 Jezior, krajowej klasyfikacji Rajdu Polski i Rajdzie Wisły, kolejny tryumf w klasyfikacji Pucharu „Motoru”.
W roku 1969 Zasada wystartował po raz pierwszy w Rajdzie Safari zajmując w nim 6 miejsce - najlepsze spośród europejskich kierowców. Po raz trzeci wygrał też Rajd Polski. W kraju wygrał także po raz kolejny Rajd Dolnośląski i Rajd Wisły.
Sezon 1970 był dla Zasady pechowy. Polak był bliski zwycięstwa w Safari. Niestety defekt pogrzebał wszelkie szanse w momencie gdy prowadził ze znaczną przewagą. Nieudany był też start w maratonie Londyn-Meksyk. Zasada wziął w nim udział wyjątkowo za kierownicą Forda Escorta TC. Pilotem był M. Wachowski. Szanse na dobre miejsce zniweczyły wypadek i defekt na terenie Peru. Rajd zakończył się ósmym miejscem. Potem było drugie miejsce w Rajdzie Polski. W sezonie 1970 wznowiony został, po dwuletniej przerwie, wyścig Grand Premio Standard. Trasa tym razem biegła przez Argentynę, Boliwię i Paragwaj. Zasada postanowił skorzystać z okazji i wystartować ponownie w imprezie, która stała się jego wielkim tryumfem sprzed trzech lat. Wystartował tym razem w BMW 2002, a jego pilotem był Marian Bień. Przed ostatnim etapem Polacy zdecydowanie prowadzili. Jednak tu zaczęły się kłopoty z paliwem, które okazało się wyjątkowo złej jakości i nie nadające się do silnika BMW. Najprawdopodobniej był to efekt nieuczciwej zagrywki konkurentów lub miejscowych kibiców chcących w ten sposób „pomóc” swoim. Zdarzenie to zepchnęło polską załogę na drugie miejsce, jednak to właśnie Zasadę i Bienia uznano za moralnych zwycięzców zawodów.
Na sezon 1971 Zasada podpisał kontrakt z BMW na starty w Mistrzostwach Europy modelem 2002 TI. Za jego kierownicą Zasada wygrał Rajdy NRD i Polski, był drugi w Rajdzie Dunaju, trzeci w Rajdzie Belgijskim i zdobył swój kolejny, trzeci już, tytuł Rajdowego Mistrza Europy. W Rajdzie Safari wystartował w Porsche 911 S, zajmując tym razem 5 miejsce, znów najlepsze spośród Europejczyków. W RSMP Zasada pokazał się też za kierownicą Polskiego Fiata 125p i wygrał nim znów Rajd Dolnośląski.
Od początku sezonu 1972 Zasada znów powrócił za kierownicę Porsche 911. W Mistrzostwach Europy wygrał Rajd NRD, Złotych Piasków, Monachium-Wiedeń-Budapeszt i zajął drugie miejsca w Rajdach Bałtyku i Jugosławii. W końcowej klasyfikacji mistrzostw dało mu to tym razem tytuł wicemistrzowski. Największym jednak sukcesem tego sezonu było drugie miejsce w Rajdzie Safari z M. Bieniem. Zwycięzcą został Hannu Mikkola i był to pierwszy sukces kierowcy europejskiego w tym rajdzie. W kraju natomiast Zasada, tradycyjnie już niemal, wygrał Rajd Dolnośląski.
Rajd Dolnośląski padł oczywiście łupem Zasady i w 1973. Wraz ze zwycięstwami w Rajdach Kormorana i Wisły dało mu to kolejny Puchar „Motoru” dla najlepszego krajowego kierowcy w „generalce” RSMP. Natomiast kolejny start w Safari zakończył się noepowodzeniem z powodu defektu.
W 1974 Zasada po raz ostatni pokazał się na trasie eliminacji RSMP, nie kończąc z powodu wypadku Rajdu Polski. Za granicą wystartował w kolejnym maratonie transkontynentalnym Londyn-Monachium. Po odcinku europejskim zdecydowanie prowadził, ale podczas przejazdu przez Saharę zmuszony był do wycofania się z powodu defektu swego Porsche.
W sezonie 1975 Zasada wystartował tylko raz - w amerykańskim Rajdzie Press-On-Regardless - i był to start zakończony zwycięstwem. Zasada używał w tym rajdzie po raz kolejny Porsche 911.
W drugiej połowie lat 70-tych Zasada znacznie ograniczył program swoich startów wybierając już tylko nieliczne, najtrudniejsze rajdy.
W sezonie 1977 niepowodzeniem (bo za takie można uznać zaledwie 13 miejsce) zakończył się start załogi Zasada / W. Schramm na Porsche 911 w powtórce Rajdu Londyn - Sydney.
W 1978 r. Zasada rozpoczął współpracą z firmą Mercedes. Wraz z Zembrzuskim był drugi w Rajdzie Dookoła Ameryki Południowej używając modelu 450 SLC. Kolejny zaś start w Rajdzie Safari, za kierownicą Mercedesa 280 E, zakończył się po raz drugi 6-stym miejscem. W roli pilota wystąpił tym razem Błażej Krupa.
Rok później trio Zasada / Krupa / Mercedes 280 E znów pojawiło się na starcie afrykańskiego klasyka. Tym razem reprezentowali już oficjalny fabryczny zespół Mercedesa. Start ten zakończył się jednak niepowodzeniem. Powodem był defekt dyferencjału. Po Safari ’79 mistrz Sobiesław na długie lata zawiesił swój kask „na kołku” i wydawało się, że to już definitywny koniec kariery naszego wielkiego mistrza.
Jednak w roku 1997, czyli po 18 latach przerwy, 67-letni Sobiesław Zasada znów pojawił się na starcie Rajdu Safari. W roli pilota towarzyszyła mu tym razem żona, a ich samochodem był Mitsubishi Lancer Evo III grupy N. Start ten zakończył się 12 miejscem w „generalce” i 2 w gr. N, co należy uznać za duży sukces i jeszcze jedno potwierdzenie niepospolitego talentu i umiejętności polskiego kierowcy.
Od samego początku Sobiesław Zasada swoją karierę sportową prowadził równolegle z działalnością w tzw. „prywatnej inicjatywie” jak to się wówczas nazywało. Po zakończeniu swojej bogatej kariery poświęcił się całkowicie działalności biznesowej. Został konsultantem firmy Porsche, prowadząc działalność w Polsce i za granicą. W roku 1990 został generalnym przedstawicielem Mercedesa w Polsce. W styczniu 1995 r. otrzymał z rąk prezydenta Wałęsy statuetkę Superczempiona, a w listopadzie 1996 wyróżniono go prestiżową Nagrodą Kisiela jako „pioniera polskiej przedsiębiorczości”.
Kontynuatorem wspaniałej kariery Sobiesława Zasady zapewne chciałby zostać jego wnuk Daniel Chwist. Można jednak być pewnym, że dorównać wynikom dziadka będzie mu niezwykle trudno.

Napisał: Grzegorz Fronczyk

Źródła
- www.scr.civ.pl
- „Zarys historii sportu samochodowego” - Jan A. Litwin
- „Współczesny sport samochodowy” - Jan A. Litwin
- „Moje rajdy” - Sobiesław Zasada
- „Samochody mkną przez kontynenty” - Wacław Korycki
- „Pędzą samochody mijają lata” - Jerzy Lis
- Czasopisma: „Motor”, „Autosport”

" Mercedes-Benz - nowa generacja klasy C "

31-01-2011 16:27 
Mercedes-Benz pracował nad stworzeniem nowszej, znacznie udoskonalonej generacji klasy C. Wreszcie możemy obejrzeć wynik tych prac. Produkcja tego modelu zostanie zainaugurowana na jesień 2011 roku.

To niezwykle luksusowe auto będzie charakteryzowało się bardziej dynamicznym wyglądem, udoskonalonym wnętrzem, nowym systemem wspomagania bezpieczeństwa, oszczędniejszą jednostką napędową oraz możliwością dostępu do Internetu.



Wygląd

Stylistyka zewnętrza została rozbudowana o bardziej dynamiczne kontury, dzięki czemu jest ona bardziej wyrazista. Powiększony został wlot powietrza z przodu samochodu wraz z logo marki. Centralna część przedniej maski tworzy wyrazisty kształt litery V.



Światła zostały wykonane w technologii LED. Zostały one elegancko wbudowane w całość auta. Jeśli mowa o światłach halogenowych to zostały zamieszczone w bardzo klasyczny sposób. Integrują się one z systemem ILS (Intelligent Light System).



Wnętrze tego pojazdu jest dość sportowe, a zarazem posiada elegancki charakter. Głównym zadaniem projektantów była zmiana deski rozdzielczej, która obecnie posiada nową stylizację. Integruje się ona w 100 procentach z wbudowanym w nią panelem wskaźników oraz nowym wyświetlaczem 3D z funkcją dostępu do Internetu. Wykonana została z materiałów wysokiej jakości i posiada dość szorstką, ale delikatną powierzchnię. Panel przycisków został zamieszczony w środkowej części, która jest porównywalna do kształtu trapezu.



Silnik

 Wszystkie dotychczasowe modele klasy C są wyposażone w funkcję ECO start/stop. W tym modelu funkcja ta zapewnia jeszcze mniejszą konsumpcję paliwa, bo aż o 31 procent w stosunku do poprzedniej generacji.



Nowy Mercedes-Benz Klasy C wyposażony jest w sześcio cylindrowy silnik benzynowy V6 o mocy 225KM. Spalanie wynosi około 6,8 litra na 100km. Jest to o 1,5 litra paliwa mniej, aniżeli w  przypadku modelu C 350. Emisja CO2 do atmosfery została zredukowana o 117g.

materiał ze strony:
http://mbrokers.pl/motoryzacja/aktualnosci/mercedesbenz-nowa-generacja-klasy-c

" Mercedes 300 SL i SLS AMG – kto im dał skrzydła "


 
Na tle nocnego nieba rozpostartego nad Lazurowym Wybrzeżem dwie gwiazdy lśnią szczególnym blaskiem - Mercedes 300 SL i jego potomek SLS AMG. Ten pierwszy to już legenda, ten drugi ma szansę zyskać taki status.



 Zanim w skrzydlatych drzwiach pojawiły się opuszczane szyby, musiało minąć 56 lat

 Wszystkiemu winien jest monsieur Acat. Komisarz sportowy Automobile Club de l'Ouest 14 marca 1952 roku pouczył Daimlera- Benza, jak ma zmienić konstrukcję drzwi, żeby jego samochód został dopuszczony do wyścigu w Le Mans. Można powiedzieć, że to on zaserwował modelowi 300 SL najbardziej ekstrawagancki element stylistyczny - unoszone do góry drzwi. Acat uskrzydlił Mercedesa, a wraz z nim tysiące jego fanów, którzy w zachwycie nad drzwiami na podobieństwo skrzydeł trwają po dziś dzień. Gdy w lutym 1954 roku model 300 SL zadebiutował w Nowym Jorku jako sportowy samochód przeznaczony do ruchu po zwykłych drogach sensacja była tak wielka, jakby w połowie lat osiemdziesiątych obok telefonu z okrągłą tarczą i słuchawką pokazano iPhona. Po prostu szok.


Współczesny Mercedes wręcz połyka wzniesienia, wchodzi w zakręty z prędkością, jakiej klasyk nie osiągał na prostej.
  
  To, co udało się wtedy stworzyć w naprędce odbudowanym centrum badawczym i w fabryce Mercedesa pod Stuttgartem, można bez przesady nazwać cudem. Jeszcze zanim Niemcy zaczęli się tłoczyć w trzykołowych Isettach i im podobnych wynalazkach, Mercedes 300 SL pędził po pustych autostradach z prędkością 220 km/h gnany mocą 215 KM. Teoretycznie mógł jechać nawet 267 km/h - na najdłuższym przełożeniu przekładni głównej przekazującej moc na tylną oś. Ale chyba nikt nie odważył się spróbować.
To dopiero musiał być afront wobec drobnomieszczańskich gustów i moralności lat 50. Dziwne czasy: oto nie budząc w ogóle zgorszenia, na okładce „auto motor i sport" - przed chromowanym zderzakiem i osłoną chłodnicy 300 SL - pozował nagusieńki bobas. Za to na widok kobiecej piersi niejednemu Niemcowi eksplodowałby pewnie w ręce słoik z kiełbasą własnej roboty.



Teraz i 55 lat temu...

       Mercedes SLS AMG
            Mercedes 300 SL
Rodzaj silnika/liczba cylindrówV/8rzędowy/6
Pojemność skokowa cm362082996
Moc maksymalna kW (KM)420 (571)158(215)
przy obrotach 1/min68005800
Maksymalny moment obr. Nm650274
przy obrotach 1/min47504800
Masa własna/dopuszcz. obciąż. kg1620/3151295/260
Długość x szerokość × wysokość mm4638 × 1939× 12624520 × 1790 × 1300
Rozstaw osi mm26802400
Pojemność bagażnika L/VDA176b.d.
Przyspieszenie 0-100 km/h s3,89,3*
Prędkość maksymalna km/h317220-247**
Zużycie paliwa l/100 km13,212-19***
Cena modelu podstawowego149 000 euro29 000 marek****


* – wartość zmierzona („ams“ nr 21/1955); ** – zależnie od przełożenia skrzyni biegów; *** – „zależnie od sposobu jazdy“ („ams“ nr 21/1955); **** – 1955 r.

   56 lat później 300 SL stoi na Côte d'Azur - świetnie utrzymany, połyskujący bordowym lakierem, jakby właśnie zjechał z taśmy. Chyba naprawdę świeciła wtedy nad Szwabią jakaś szczęśliwa gwiazda, skoro udało się stworzyć taki majstersztyk sportowej elegancji. Drzwi leciutko szybują w górę i przez moment znów wydaje się, że Sophia Loren i Zsa Zsa Gabor typowym dla dam eleganckim ruchem, trzymając kolana złożone jedno przy drugim, zajmują miejsce we wnętrzu SL-a. Gdy silnik odpala, jak trzeba - po jednokrotnym przekręceniu kluczyka - cylindry zdają się prowokacyjnie szeptać: „I co SLS, podobno nie mam bezpośredniego wtrysku?"

 
 Ironia uzasadniona, bo silnik stojącego obok Mercedesa SLS AMG dudni głośniej niż klasycznego. Czyżby samochodowy weteran miał pouczać młodzieniaszka, z wielkim szumem wprowadzanego właśnie na rynek, co to jest nowoczesna technika samochodowa? Proszę bardzo - rzędowa szóstka umieszczona wzdłużnie pod maską i przechylona o 40 stopni w lewo, trzy litry pojemności i bezpośredni wtrysk paliwa pierwszy raz seryjnie w silniku czterosuwowym. Jego nazwa to M 198. Staruszek SL dopytuje złośliwie: „A jak tam ze zwycięstwami w wyścigach, byłeś już na Północnej Pętli, na Mille Miglia, w Le Mans? Ja je wszystkie wygrywałem jeden po drugim".





   6,2-litrowy V8 Mercedesa SLS ryczy wściekle, jakby bronił się przed porównaniem z SL-em. Szef firmy AMG wyraził się jasno - SLS nie jest jakąś tam repliką w stylu retro. Nie zmienia to faktu, że porusza się w cieniu gigantycznych skrzydeł starego mistrza. Musi się zmierzyć z legendą, z samochodem sportowym stulecia (wybór jury w 1999 r.). „A jak tam rzecz się ma z aluminiowym nadwoziem?" - drąży temat stary mistrz. O 12 cm krótszy i o 15 cm węższy, z kratownicową ramą, mechaniczną skrzynią biegów i strefami bezpieczeństwa grubymi jak czapka robiona na drutach podwójnym ściegiem - łatwo mu chełpić się masą zaledwie 1295 kg. SLS AMG waży o jedną trzecią Smarta więcej. „A co z widocznością z wnętrza?"




Jak Mercedes 300 SL trafił do Nowego Jorku

Co dokładnie zadecydowało, że wyścigowego Mercedesa SL, zwycięzcę Mille Miglia w 1952 roku, zdobywcę Wielkiego Pucharu Szwajcarii w Bernie, pogromcę Nürburgringu i zwycięzcę Carrera Panamericana w Meksyku, postanowiono wypuścić na rynek także jako luksusowy, sportowy samochód „cywilny" - nie wiadomo. Dużą rolę odegrał tu amerykański importer Mercedesa - Max Hoffman. W 1953 r. obiecał zarządowi Mercedesa, że sprzeda w USA 1000 egzemplarzy 300 SL w wersji drogowej. Już pięć miesięcy później, w lutym 1954 r., SL święcił premierę na Auto Show w Nowym Jorku. Tam, za sprawą unoszonych do góry drzwi natychmiast zyskał przydomek Gullwing (skrzydła mewy).



Zapięcie pierwszego biegu zmusza pięknego klasyka do jazdy. W chwili gdy sześciocylindrowy silnik wykracza poza granicę 2000 obrotów, gdy przyjemne wibracje znaczą zwiększenie obrotów ponad wartość 4000, gdy zadziwiająco szybko nadciąga kolejny zakręt, do kierowcy zaczynają docierać słowa techników Mercedesa - bębnowe hamulce przy każdym kole i łamana oś napędowa. Co to znaczy, nie potrafią sobie wyobrazić nawet posiadacze najmniejszych samochodów. W chwili, w której dziś każdy przymierzałby się do zmiany biegu na wyższy, w SL-u noga kierowcy już głaszcze pedał hamulca. Przy wjeździe w zakręt trzeba hamować, znacznie zmniejszać prędkość i mocno ściskać chudą i wielką jak w ciężarówce kierownicę, w przeciwnym razie może zdarzyć się to, co w tamtych latach jakże powściągliwie opisał „auto motor i sport" - „SL może nagle zjechać z obranego toru, on nie wybacza zuchwałości".




Tak jakby w ogóle można było mówić o jakiejkolwiek zuchwałości w wypadku samochodu za 650 000 euro (w 1955 roku - równowartość 29 000 marek zachodnich), w którym już podczas jazdy z niedużą prędkością tylna oś kołysze się jakby tańczyła rock'n'rolla. Chylimy czoła przed desperatami, którzy tym luksusowym pojazdem potrafili poruszać się w tempie wyścigo- wym. Dopiero roadster z 1957 roku został wyposażony w lepszą oś łamaną ze stabilizatorem, a od roku 1961 samochód przynajmniej z przodu miał hamulce tarczowe.
Silnik jeszcze nie wspiął się do 6000 obrotów. Wtedy brzmiałby złowieszczo, twardo, upojnie - tak opisywał go „auto motor i sport" w 1955 r. I nic się od tamtego czasu nie zmieniło. Sześciopak ze Stuttgartu ryczy do 6600 obr/min, aż bębenki w uszach pękają.
Odurzony tym pokazem siły przesiadam się do współczesnego SLS-a. Głowa dotyka zagłówków, fotele otulają ciało, wokół snuje się wspaniały dźwięk ze sprzętu marki Bang & Olufsen. Kierownica jakby się nagle skurczyła, w porównaniu z tą z SL-a, wszędzie wokół zerkają poprawnie opisane, ergonomiczne przyciski i pokrętła. Jednak ten niepowtarzalny styl oryginału, to donośne klikanie metalowych przełączników i ten połysk tablicy rozdzielczej lakierowanej w kolorze nadwozia - wszystko gdzieś zniknęło, razem z wyczuwalnym w SL-u do dziś naczelnym zawołaniem konstruktorów: „Teraz dopiero pokażemy!"
Współczesny Mercedes wręcz połyka wzniesienia, wchodzi w zakręty z prędkością, jakiej klasyk nie osiągał na prostej. Hamuje jak wryty, przyspiesza, że aż ściska w żołądku, daje wspaniałe świadectwo postępu, jaki dokonał się w motoryzacji w ciągu półwiecza. Tyle że jeszcze musi się wykazać - tego klasyczny SL od dawna już nie musi.


Tekst: Alexander Bloch,
Zdjęcia: Hans-Dieter Seufert  

" Najpiękniejsze Mercedesy " - foto galeria



Rajd 21 najciekawszych Mercedesów z całej Polski zainaugurował warszawskie obchody 125-lecia wynalezienia samochodu przez duet Benz-Daimler.



fot. PAP
fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP

fot. PAP


Zdjęcia: PAP

" Druga młodość 25-letniego Mercedesa " - W201 ( pot. 190-tka)



Mercedes 190 był produkowany w latach 1982-1993. Mury fabryk w Sindelfingen i Bremie opuściło blisko 1,9 miliona egzemplarzy najmniejszego wówczas modelu spod znaku trójramiennej gwiazdy. Czy równie popularne auto można uznać za wyjątkowe?



"Siedem lat gwarancji. Takim hasłem od dłuższego czasu kuszą klientów reklamy Kii. Okazuje się jednak, że nie tylko Koreańczycy starają się dbać o nabywców swoich pojazdów przez dłuższy czas. Oto ciekawa historia pani Dagmary i jej mocno pełnoletniego już mercedesa, która rozegrała się na naszym, polskim podwórku".



Pani Dagmara kupiła swojego mercedesa w Polsce, w maju 1985 roku
Pani Dagmara kupiła swojego mercedesa w Polsce, w maju 1985 roku.
 
 
 
Historia zaczęła się 25 lat temu, gdy pani Dagmara gorączkowo poszukiwała dla siebie nowego auta. Poprzednie - sportowy fiat 128 "skasowane zostało" przez znajomego i rodzina musiała zaopatrzyć się w nowe cztery kółka.

 
Odbiór nastąpił już w 10 dni od zamówienia
 
 
Chociaż pani Dagmara - niezwykle miła i światowa dama - nie kryje zamiłowania do luksusu, wybór mercedesa był raczej dziełem przypadku. Szukając auta nasza bohaterka udała się do warszawskiego Intraco, gdzie tworzyły się wówczas zalążki przedstawicielstw poszczególnych marek. "Jadąc windą zauważyłam malutką strzałkę z napisem Mercedes. Postanowiłam, że zapytam..." - wspomina.
Kilkuletnie kontrakty zagraniczne sprawiły, że z pieniędzmi nie było dużego problemu, bardziej liczył się czas - żadnego nowego auta nie można przecież było dostać "od ręki". Mimo to, przedstawiciel Mercedesa skontaktował się ze Stuttgartem i okazało się, że "na stanie" jest jeden, czerwony W201 190D, z zakupu którego zrezygnował podobno jakiś taksówkarz. Kolor przypasował.
Zgodnie z zapewnieniami sprzedawcy - odbiór nastąpił już w 10 dni od zamówienia samochodu. Auto kosztowało wówczas 25 tys. marek, czyli około 8 tys. dolarów. W złotówkach trzeba było jeszcze zapłacić 900 tysięcy cła. Sprzedawca przekonując panią Dagmarę, że dokonała właściwego wyboru dodał również, że po 25 latach jazdy tym autem, w Mercedesie będzie mogła liczyć na specjalne traktowanie, być może - nawet - na nowe auto.


To chyba najstarszy W201 w Polsce, który od początku służy pierwszemu właścicielowi
 
 
W 1985 roku czerwony 190 D z czterobiegową skrzynią rozpoczął trudną służbę pod nogą pani Dagmary. Chociaż model przezywany był mianem "baby benz'a" w pełni zasłużył na gwiazdę na masce.

Pozbyć się czerwonego "złomu"

Przez kolejne lata bezawaryjnie woził właścicielkę, przy czym ta ostatnia - jak na damę przystało - niezbyt przejmowała się kondycją auta. Po kilkunastu latach rodzina zaczęła namawiać panią Dagmarę, by pozbyła się czerwonego "złomu". Jak sama wspomina - gdy kiedyś odwoziła syna na szkolną wycieczkę, "chciał, bym wysadziła go trzy ulice wcześniej, było mu wstyd, że mama jeździ takim zabytkiem".


To w zasadzie jedyne ślady zużycia w kabinie
 
 
Faktycznie - samochód - nie miał lekko. Do dziś pory przejechał wprawdzie dopiero 240 tys. km, ale np. pytana o wymiany oleju pani Dagmara przypomina sobie, że "dolewała go, gdy zapaliła się jakaś kontrolka". Stary nie był jednak spuszczany przez "dobre 15 lat". Mimo tego, właścicielka nie miała najmniejszego zamiaru pozbywać się "staruszka". Prosta, solidna i pozbawiona elektroniki konstrukcja sprawiała, że przez kolejne lata mercedes nie sprawiał najmniejszych trudności. Czasami w zimie zdarzało się jedynie, że "zamarzała ropa" ale za to, na pewno nie można winić samochodu.



Ostatnio Pani Dagmara kupiła nowe drzwi. Jak się okazało - niepotrzebnie
 
 
W maju minęło 25 lat, od kiedy właścicielka po raz pierwszy usiadła za kierownicą swojego mercedesa. Pani Dagmara przypomniała sobie wówczas o deklaracji sprzedawcy, który - z całkiem poważną miną - przekonywał ją o tym, że po takim czasie może liczyć na specjalne względy. Jak sama mówi - "raczej dla draki niż licząc na cokolwiek", właścicielka, po angielsku, napisała do centrali Mercedesa w Stuttgarcie, powołując się na deklarację sprzedawcy.

Mercedes uświadomił sobie, z jakim rodzynkiem ma do czynienia

Co ciekawe, odpowiedź przyszła z Maastricht, co więcej - w języku polskim. Panie które się pod nim podpisały w grzeczny sposób zasugerowały, by właścicielka sama określiła czego od firmy oczekuje. Jak na damę z wyższych sfer przystało, ironiczny ton pisma, wydał się pani Dagmarze niezbyt elegancki. Napisała więc kolejne...

Jak na mercedesa przystało wnętrze dzielnie zniosło 25 lat eksploatacji
 
 
Gdy o sprawie - w kategorii zabawnej anegdotki - na warszawskich salonach zrobiło się głośno, polski oddział Mercedesa uświadomił sobie, z jakim rodzynkiem ma do czynienia. Mercedesy z lat osiemdziesiątych kupione w Polsce jako nowe policzyć można na palcach jednej ręki, ten służył swojej właścicielce bezawaryjnie przez ćwierć wieku i nigdy nie myślała nawet o tym by go sprzedać.

Generalny remont "190"

Polska centrala - zgodnie z zasadą "noblesse oblige" - skontaktowała się ze starszą panią. Przedstawiciel niemieckiej marki zaproponował, że zabiorą jej samochód na kilkanaście tygodni, a w tym czasie Pani Dagmara otrzyma szereg samochodów zastępczych - oczywiście marki Mercedes. Rozłąka z ulubionym pojazdem jest niezbędna, bo przedstawiciele firmy - na koszt marki - postanowili przywrócić czerwonej "stodziewięćdziesiątce" stan, w jakim opuściła ona bramy niemieckiej fabryki.


Mercedes Polska postanowił odrestaurować auto od podstaw
 
 
W czwartek, w Kaliszu odbędzie się uroczyste przekazanie odrestaurowanego pojazdu właścicielce, na którym na pewno nie zabraknie przedstawicieli mediów. Prostym gestem Mercedes zapewnił więc sobie rozgłos, a klientka już za dwa dni cieszyć się będzie mogła niemal fabrycznie nowym pojazdem, którym przejeździła ostatnie ćwierć wieku!



Mercedes odzyskuje blask...
 
 
Pani Dagmarze gratulujemy wytrwałości, przywiązania i odwagi, Mercedesowi - gestu. Miło jest wiedzieć, że nawet w dzisiejszych, przesiąkniętych komercją czasach wciąż istnieją jeszcze firmy, którym zależy nie tylko na wynikach sprzedaży...


 

Więcej na ten temat:       Też masz takie auto?


A tak wygląda już po renowacji...
 
 
Autor: Paweł Rygas
źródło http://www.interia.pl/

" Klasyk idealny dla kobiety " - Mercedes W111 C


" Czyli o Mechatroniku słów kilka ...


   
 Każdy z nas oczami wyobraźni chętnie widziałby siebie za kierownicą pięknego, klasycznego wozu. Ale chyba nikt, nie chciałby widzieć jedynie swoich nóg wystających spod takiego auta stojącego na poboczu. Niestety klasyki bywają kapryśne. Nawet w idealnie odrestaurowanych egzemplarzach pojawiają się chochliki, zmuszające elegancką damę by zdjęła pończochę, która na bezludziu zastąpi zerwany pasek klinowy. Ale są na świecie auta, które mimo leciwego wieku nie zrywają pończoch i nie zdzierają lakieru z paznokci. Takie samochody buduje mało znana, niemiecka firma Mechatronik. Jej mechanicy faszerują stare karoserie nowoczesną technologią. Tworzą bezawaryjne, szybkie, komfortowe, jeżdżące dzieła sztuki.


jak z jajkiem
 

Gdy odwiedziłem siedzibę firmy, jej szef zaproponował mi przejażdżkę modelem W111C. Pod tym technicznym oznaczeniem kryje się luksusowe coupe z lat 60. Thomas wręczył mi scyzorykowy kluczyk z przyciskami do centralnego zamka i powiedział: Mam prośbę, obchodź się z tym autem delikatnie, bo dopiero skończyliśmy jego budowę. Ten egzemplarz jest teraz warty jakieś 200 tysięcy euro. Wkrótce pojedzie do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Zamówił go jeden z tamtejszych biznesmenów.  
 - Ok! odpowiedziałem, przełykając głośno ślinę, zdradzając tym samym, że w razie kolizji mogę być niewypłacalny. Najwyżej spędzę kilka lat na zmywaku w Abu Zabi. Wcisnąłem przycisk pilota, a błękitny Merc mrugnął do mnie subtelnie kierunkowskazami i odryglował swoje drzwi.


retro kamuflaż



  Przez chwilę siedziałem w milczeniu na fotelu kierowcy rozglądając się dookoła. Wnętrze na pierwszy rzut oka wyglądało na oryginalne.  Dopiero po chwili dostrzegłem małą kontrolkę systemu ABS, utrzymany w stylu włącznik klimatyzacji i pięciobiegową automatyczną skrzynię. Nawet radio, po włączeniu okazało się zakamuflowanym systemem GPS. To stylizowany na retro legendarny odtwarzacz Becker Mexico. Choć wygląda jak sprzęt lampowy, czyta pliki mp3 i posiada ciekłokrystaliczny wyświetlacz z funkcją nawigacji satelitarnej.

  

 Czas ożywić dziadka. Odpalił na dotyk. W kabinie cisza. Opuściłem szybę i wcisnąłem gaz. Strumień z rury wydechowej zdmuchnął piasek z pobocza jezdni, a dźwięk zwiastował niezłą zabawę. Auto ruszyło bez żadnych szarpnięć, płynnie i zdecydowanie. Po kilku sekundach licznik pokazywał setkę. Nikt nie robił pomiarów, ale moim zdaniem od 0 do 100 kilometrów na godzinę ten zabytkowy kredens rozpędza się w jakieś 7 sekund.  Jak to możliwe? Pod jego maską drzemie potężna, pięciolitrowa V-ósemka o mocy ponad 300 koni mechanicznych. Motor ten pochodzi ze współczesnego mercedesa klasy S. Zawieszenie tego klasycznego coupe także zostało zbudowane ze współczesnych podzespołów. Świetnie tłumi dziury i pozwala sprawnie pokonywać zakręty.   


to nie śmierć, to drugie życie



 Ktoś mógłby powiedzieć, że to profanacja. Jak można tak zniszczyć oryginalnego klasyka. Normalnie zareagowałbym podobnie, gdyby nie jeden drobny szczegół.  Otóż w firmie Mechatronik pracują pasjonaci, którzy za tego typu praktyki smażyliby się w piekle. Po każdym muśnięciu pięknego oldtimera szlifierką kątową dręczyłyby ich koszmary. Ta niemiecka firma przerabia klasyki w taki sposób, by w każdej chwili można było je  przywrócić do oryginalnego stanu. Gdy właściciel podrasowanego Mercedesa cieszy się z mocy, klimatyzacji i nawigacji, oryginalne podzespoły czekają na półkach, posegregowane i zafoliowane. Gdy szejk z Abu Zabi stwierdzi, że znudziła mu się już ta cała nowoczesność, może wykonać jeden telefon do Niemiec i po sprawie.




   Mało jest samochodów, które tak bardzo potrafią zauroczyć. Za kierownicę takiego auta wypada wsiąść z apaszką na szyi i ze stylowymi skórzanymi rękawiczkami na rękach. Mimo, że ma potężną moc, nie wypada nim kręcić bączków na parkingu pod Tesco. Ale pomyślcie sobie, jaką satysfakcję musi dać kierowcy chwila, gdy zatrzymuje się „na czerwonym” obok, zawadiacko gazującego silnikiem  młodzieńca we fiacie Seicento Sporting. Gdy wciśniecie ostro gaz, chłopak będzie musiał udać się do terapeuty. Bezcenne. 

Autor: Marcin Orzepiński

" Kalifornijska przygoda z Mercedes-em CLS 63 AMG w roli glównej "

" Słońce, palmy i bogactwo. Jestem w San Diego, w Kalifornii.... "

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG


Bomba w garniturze

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMGSłońce, palmy i bogactwo. Jestem w San Diego, w Kalifornii. To stan, w którym lokalne władze wręcz prześcigają się w wymyślaniu absurdalnych przepisów. I nie mam tu na myśli jedynie ekologicznych fantazji gubernatora Schwarzeneggera. Wiedzieliście na przykład, że w Kalifornii nie wolno kąpać dwojga dzieci w tej samej wannie. Prezes nie może przebywać sam na sam ze swoją sekretarką. I najlepsze: każdy kto zdetonuje tu urządzenie nuklearne podlega karze grzywny w wysokości pięciuset dolarów!

 ma tyle mocy, co 10 fiatów Panda…
  
2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMGNo więc chyba za chwilę stracę 500 baksów, bo zamierzam odpalić tu potężną bombę: 540 koni mechanicznych! CLS. Już te trzy litery u wielu miłośników aut pobudzają ślinianki, a połączenie ich z kolejnymi trzema literami AMG powoduje ślinotok. Pod tą z pozoru elegancką obudową kryje się prawdziwe zło. 5,5 litra pojemności uzbrojonych w dwie turbosprężarki.  Jeżeli chcecie poczuć to, co kierowca mercedesa CLS 63 AMG podczas przyspieszania, poproście kogoś, by z zaskoczenia uderzył was w plecy ogromną ciężką poduszką. 4,9 sekundy trwa w tym aucie sprint do setki.

…a może mieć jeszcze więcej

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG
   Każdy silnik mercedesa budowanego przez AMG ma ręcznie składany silnik. Motor egzemplarza, którym miałem okazję mknąć wschodnim wybrzeżem USA zmontował jakiś pan Marcus. Nieźle mu to wyszło. Jednak gdyby komuś brakowało mocy, może sobie zamówić dodatkowy pakiet zwiększający ją do ponad 570 koni.  Silnik V8 tego mercedesa posiada wtedy subtelny moment wynoszący „zaledwie” 900 niutonometrów. Niewiele więcej ma jeden z najszybszych samochodów świata - Bugatti Veyron. Pamiętajmy, że nie tylko moc ma znaczenie. To dzięki wysokiemu momentowi obrotowemu silnik reaguje na najdrobniejsze muśnięcie gazu, bez w względu na jakim biegu akurat jedziemy.

 karabin z celownikiem na masce


2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG  CLS AMG ma nie tylko większą moc niż zwykła wersja. Ma też bardziej skuteczne hamulce, bardziej sportowy układ kierowniczy i twardsze zawieszenie. Nie jest ono jednak uciążliwe w codziennej jeździe. Można zmieniać jego charakterystykę.  W trybie „Comfort” ten mercedes amortyzuje dziury w bardzo kulturalny sposób.
 Automatyczna skrzynia biegów posiada 7 przełożeń. To sporo, ale i tak chciałbym aby miała ich więcej. Każdej zmianie biegów towarzyszą spektakularne eksplozje z rury wydechowej. Gdy przyspieszamy przechodnie są pewni, że ktoś strzela do nich z wolnostrzelnego karabinu. Basowa seria wybuchów co jakiś czas przerywana jest eksplozjami granatów – gdy zmieniamy bieg w rurze wydechowej dopala się niespalone paliwo.

grzeczna bestia

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG
   Najpiękniejsze w tym aucie jest to, że gdy już się wyszalejemy, wystraszymy wszystkie wróble w okolicy i błyśniemy w blasku lamp wszystkich napotkanych fotoradarów, możemy zrzucić dres i znów założyć garnitur. To niesamowite jak bardzo ta bestia się zmienia, jak bardzo łagodnieje stając  się stonowaną, elegancką limuzyną. Wystarczy wyłączyć przycisk z napisem „AMG” i drzewa w bocznym oknie znów zaczną przesuwać się w normalnym tempie. Obraz w lusterku wstecznym przestanie być rozmazany, a opony grubości cienkiej warstwy farby w jakiś tajemniczy sposób znów zaczną amortyzować nierówności.  Tylko ta cena L. 460 tysięcy złotych.
  Mercedes CLS 63 AMG to czterodrzwiowe coupe silniejsze od Schwarzeneggera. Idealne auto na przykład dla jakiegoś prezesa z Kalifornii. Wciskanie gazu w podłogę tego Merca jest prawdopodobnie równie ekscytujące, jak zamykanie się w gabinecie z sekretarką. A w dodatku całkowicie legalne.


2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG

 2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG

2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG




2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG




Autor tekstu: Marcin Orzepiński
Zdjęcia: źródło wwwv10.pl
2012 Mercedes-Benz CLS 63 AMG